pewnie mówiłam nie raz, że nie lubię świąt... zaczyna się ostatni tydzień października, oznacza mniej więcej tyle, że zaczynają się nerwy kłótnie i pretensje o wszystko do wszystkich i w ogóle.
Matka: "no pewno, zanim wyjedziecie będzie 18, jeszcze do biedronki czy innego sklepu a najlepiej kilku i będziesz w domu o 10! i znów nic nie kopniesz, bo po co."- ewidentny brak zrozumienia i niezauważanie własnej osoby w tym wszystkim, gdyż często sama chce żebyśmy zrobili zakupy a kończymy niestety późno, ale winny jest kto? oczywiście P bo on nigdy wcześniej nic nie robi tylko zawsze na ostatnią chwilę.
P siedzi smutny, więc pytam co jest? "nic" przecież widzę, że coś się dzieje... "studia" jest aż tak ciężko? jakoś się ułoży tylko trzeba chcieć... "wszystko zwali się na raz w jednym pewnie tygodniu, jeszcze najgorszy ten angielski" to Kaśka nie pomaga ani trochę? "słówka... przy niej sobie tłumacze zdania i w ogóle a na kolokwium z jakiegoś powodu tak nie umiem. może dlatego że jest mało czasu i ledwo zdążam nastrzelać..." ale słówek trzeba siąść i się nauczyć. "skąd je wziąć" z książki "łatwo mówić" w tym momencie nerwy mi puściły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz