poniedziałek, 13 marca 2017

Poniedziałek

I znowu przestałam pisać... Ale w sumie nie chce narzekać a na tym kończy się moje pisanie. Niedawno ktoś stwierdził że moje podejście do życia nie jest złe i miło że chociaż jedna osoba tak uważa. 

W tamtym tygodniu nie miałam nastroju na życie... Tak to dobre określenie stanu w jakim byłam/jestem. Znów darłam się z P. w sumie nie wiadomo o co. Znaczy ja wiem o co ale on chyba nadal nie pojmuje... W końcu to facet, więc jak może pojąć że od życia można czegoś oczekiwać, że można coś planować, chcieć coś zobaczyć osiągnąć, ogólnie chcieć żyć... No ale może kiedyś znajdę tyle siły żeby żyć a jego zostawić jak balast za sobą... Żeby nie było! Ja go cholernie kocham!!! To jest główny powód mojej męki w życiu i strachu o jutro... Przed chwilą też się pokłóciliśmy... Znaczy ja wyraził dosadnie swoje zdanie a on przyjął je do wiadomości z miną dziecka na które mama krzyczy. Ale co zrobię. Siedzi teraz z zaciętą miną i udaje że wszystko jest ok... Bywa.



Zmieniając temat, miałam dziś miła niespodziankę. Odwiedziła mnie koleżanka z liceum z którą siedziałam w ławce i której częściowo moge dziękować za wyżej wymieniony balast życiowy w postaci P. I sama jej wizyta była niby zapowiedziana ale do ostatniej chwili zastanawialiśmy się jak się wykręci bo często to robiła. A tu miło na serduszku że jednak ktoś chce, pamięta, odwiedzi, pogada. Przy okazji pretekst do przemycenia ciasta do żołądka.

Ciasto do żołądka trzeba "przemycać" gdy się jest na "diecie". Moja dieta działa na zasadzie nie widzę to nie zjem... Bo jak widzę to jem, a jak nie widzę to sobie mówię że nie ma i nie mogę zjeść... Ale w weekend byłam u mamusi a ona nie zna takiego pojęcia jak "dieta" i kupiła ciasteczka "bo przyjechałaś a w domu nic słodkiego nie ma"... I ręce opadają a waga rośnie... 

Dobra koniec marudzenia, nie będę wspominać że mi się cholernie chciało chipsów więc wczoraj zjadłam prawie dwie paczki. 



 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz