wtorek, 24 marca 2015

Chyba czas zacząć pisać...

Ten rok zaczął się źle, nawet bardzo źle, może znaczenie ma fakt, że tamten skończył się dla mnie nie najlepiej. 

Od początku. W sylwestra oczywiście tradycyjnie pokłóciłam się z Piotrkiem niby norma, ale wtedy było mi mega przykro. Nie zrozumiał, że jestem chora źle się czuję i nie mam ani ochoty ani zgody na imprezę u niego, przyznaje trochę i się jej też bałam nie wyobrażałam sobie tego po wakacjach. Jednak w nocy zmienił zdanie i przyjechał na chwile zaraz po północy i w sumie w tedy zaczęło. Siedzieliśmy u dziadka w pokoju, pierwszy raz wypuściłam Piotrka do babci do domu, gadaliśmy normalnie pogodzić się trzeba i w ogole. I zauważyliśmy jakieś plamki na moich przedramionach, ot wysypka... Następnego dnia poszłam do mojego 'kochanego' lekarza rodzinnego, który oczywiście kazał zabijać gorączkę a wysypkę odpuścić sobie przecież kiedyś zniknie. Gorączki zbijalam, ale nie przechodziły wiec poszłam znów i dostałam leki. Oczywiście takie jak chciałam i nie działały no, ale przecież nie opuszczę studiów przed sesja wiec pojechałam na Skłodowską, co nie było dobrym pomysłem jednak w Lublinie znów poszłam do lekarza nawet dermatologa odwiedziłam. Gorączki mię przechodziły leżałam całymi dniami na uczelni byłam tylko na ćwiczeniach i tylko ciałem. Temperatura rosła proporcjonalnie do wściekłości uli, że siedzę w mieszkaniu chora, przecież mogę ją zarazić... Mama szukając pomocy dla mnie umówiła się z koleżanką, że pokażą mnie lekarce ze szpitala. Po zrobieniu podstawowych badań spędziłam 3 tygodnie na oddziale w jednym szpitalu potem 2 w innym gdzie zaczęło się nareszcie leczenie a nie trucie antybiotykami. Przez cały ten czas byli przy mnie te osoby, które mogę nazwać przyjaciółmi i najbliższymi. Mama osiwiała, ojciec prawie wariował, Piotrek się okropnie martwił. Byli obok i są nadal.

W czasie mojego pobytu w szpitalu oczywiście była sesja, bo jak by inaczej. Spytać można, co dalej ze studiami? Nadrabiam. Do sesji podeszłam w marcu prawie zdałam został jeden przedmiot pisząc to nie wiem czy poprawiłam go czy nie. Jakby nie było z warunkiem czy bez pokonała sesje. Przede mna jeszcze zaliczyć drugi semestr, co do łatwych nie będzie należało gdyż choroba nie odpuszcza i brak gorączki to całe nic, nadal czuje się źle. Świadomość nawału materiału nie pomaga psychicznie dobija nawet, lecz jak nie my to, kto. Jakoś to będzie...

Do opisania jest również aspekt mojego mieszkania. Ulka wykończyła mnie psychicznie. Nie chciałam nawet na chwilę tam iść w sensie na Skłodowską. Nie będę rozpisywać się na temat naszych spięć wystarczy fakt, że miałam serdecznie dość wyrzutów, złośliwości i jej gadania jak jej w życiu źle. Wyprowadziłam się z dniem 01.03.2015. Kochana mama znalazła mi wspaniałe mieszkanie i jeszcze lepsze towarzystwo. Kogo? Gdzie? Blisko uczelni, cicha kawalerka, w której mieszkam z osobą najukochańszą na świecie, z moim chłopakiem.

Bałam się tego kroku a zarazem okropnie bałam się życia z chorobą i chciałam żeby przy mnie był. Chciałam z nim być mieć go blisko i sprawdzić jak będziemy się dogadywać czy będzie dobrze między nami ile mieszkanie wspólnie przebywanie razem przez 24 h zmieni w naszym związku. Zdziwiło mnie, gdy mama zapytała czy bym tego chciała, odpowiedź nie była prosta jednak twierdząca. I ani trochę nie żałuję jej dziś, kiedyś może zmienię zdanie. Piotrek jest osobą o specyficznym charakterze, który dopiero zaczynam poznawać a on zaczyna się przede mna otwierać. Zaczęliśmy inaczej rozmawiać i nie chodzi mi o rozmowę w stylu zrób zakupy czy wynieś śmieci chodzi o rozmowy o nas o przyszłości i o przeszłości, o naszych rodzinach i sprawach takich bardziej prywatnych, o których nie mówił mi wcześniej. Zmienił się wydaje mi się poważniejszy. Myśli inaczej a przynajmniej tak się wydaje. Miewa swoje napady idiotyzmu, ale kurde no kocham go i nawet to, że wściekam się, gdy je ma nie zmieni tego.

Ja się zmieniłam, a może zmieniła mnie choroba nie wiem, ale zrozumiałam, że potrzebujemy siebie nawzajem i powinniśmy być dla siebie wsparciem okazywać sobie uczucia wzajemnie a nie tylko ich oczekiwać. Staram się to robić. Jak mi wychodzi? Na to pytanie odpowiedzieć może jedynie on. Ja mogę jedynie mieć nadzieję, ale skoro nie ucieka jeszcze z mieszkania i wciąż twierdzi ze kocha a nawet opiekuje się martwi studiami zdrowiem i pilnuje leków to myślę, że kocha.

Idą święta. Mam nadzieje wyjść ze szpitala przed nimi. Jednak nie wyobrażam ich sobie. Boje się, że spędzimy je osobno a tego bym nie chciała. Jestem zbyt przywiązana do niego. Budzę się obok każdego dnia, każdego dnia słyszę wstań weź leki. Chociaż może nie każdego... Czasem zamienia się to w nie wstawaj przyniosę ci śniadanie. Wiem, wiem rozpieszcza mnie. Jednak w święta chciałabym mieć go obok szczególnie, że dla niego są to ciężkie dni i niech nie mówi, że jest inaczej.


Czas pokaże, co będzie dalej, ja kończę wypracowanie i idę spać może, chociaż w szpitalu się wyspie....